|
|
MAŁY CLOCHARD
Pewnego razu na Alasce znalazł się mały clochard i powiedział: "This is not America".
Rozejrzał się wokół, sięgnął do kieszeni i wyciągnął swój bilet lotniczy. Przeczytał:
miejsce przeznaczenia: Anchorage, Alaska.
A więc nie było innej możliwości. To właśnie była Alaska. Clochard wierzył bowiem w
niezawodność British Airways. Rozejrzał się raz jeszcze. Przed niewielkim budynkiem portu
lotniczego pojawił się nagle ni stąd ni zowąd łoś. Wielki, piękny, wręcz potężny łoś. Jego
rogi wydawały się tak wielkie i rozłożyste, że mógłby sięgnąć nimi gwiazd. Tych właśnie,
które zaczęły wyłaniać się z granatowej ciemności nieba.
Clochard pomyślał przez chwilę: jeżeli niebo jest takie samo jak we Francji, to nawet tutaj
- można powiedzieć - że jest się w domu. W domu, czyli gdzie: we Francji czy gdzieś indziej.
Bo dom dla clocharda jest wszędzie tam, gdzie są jego buty. A gdzie są jego buty teraz? Tu,
gdzie i on sam, czyli na Alasce. Nawet, jeżeli to miejsce wydaje się nie być Ameryką. Ale
jeżeli to miejsce nie jest Ameryką, to czym jest? Czym jest w sobie samym...? Kolejnym
punktem w przestrzeni...? W przestrzeni czy może w czasoprzestrzeni...? W każdym bądź razie
wciąż - pomyślał clochard - jest niebo gwiaździste nade mną.... A jeżeli jest tak właśnie,
to - rozważał dalej clochard pamiętając, że pewien filozof z Królewca wspominał coś o
podobnej sytuacji - to powinno być też tak, że jest prawo moralne we mnie. Ale czym jest
prawo, czym ja sam jestem - rozmyślał clochard - czy tylko tym, czym mogę być będąc tam,
gdzie są moje buty...? Czy moje buty są wystarczająco niezmienne, by być wszędzie...?
Wszędzie tam, gdzie jestem ja w swojej zmienności...? Bo powołaniem clocharda jest ciągła
wędrówka w sensie: bycie poza domem. Poza domem - czyli gdzie?
Na przykład: na Alasce.
I tu clochard, po tej dywagacji otrząsnął europejski jeszcze pył ze swoich butów i udał się
w ciemną już całkiem przestrzeń nocy. A na koniec powiedział: dobranoc wszystkim pod
gwiazdami Paryża. Dobranoc wszystkim pod dachem świata.
|
|