|
|
KOŃ W GALOPIE
Był raz sobie koń, który bał się galopować. Wiedział, że galop to coś naturalnego dla niego
i tak pożądanego jak rozpostarcie skrzydeł przez anioła. A jednak wciąż bał się galopować.
Gdy tylko przyśpieszał kroku, o ile tak można powiedzieć o wierzchowcu, to od razu robiło mu
się słabo, miał zawroty głowy i był cały blady ze strachu.
I tak żył koń uwiązany pomiędzy swoim marzeniem o galopadzie a prozaiczną niemocą kolejnego
dnia. Owszem, bywały dni, gdy biegał już coraz szybciej i szybciej, ale gdy tylko to
zauważał stare lęki powracały niczym nie chciany ból gardła.
I tak marnował się koń, marnując swój talent do galopu. I pogrążał się w żalu, smutku i
poczuciu krzywdy. I z tego wszystkiego aż rozbolała go głowa i podniosło mu się ciśnienie we
krwi. Tak tedy zażył odpowiednie tabletki, położył się w swoim boksie i jął analizować jaki
to stan doprowadził go do takiej niemocy. I uświadomił sobie koń, że pewnego pięknego dnia
nie będzie już mógł galopować wcale, albowiem umrze.
Ta myśl poraziła go tak bardzo, że przeląkł się swojej śmiertelności. Ale po tej uwadze
zapragnął tym bardziej jeszcze galopu. Postanowił, że odtąd każdą chwilę swojego życia
będzie cenił podwójnie, to oznaczało właśnie, że będzie galopował. Bo galop jest tym
maksymalnym życiem, jakie mu jeszcze pozostało i jakiego już nie chciał tracić w ani jednej
sekundzie swojego strachu.
Tak tedy wywlókł się z boksu potykając się o własne nogi - wciąż bowiem jeszcze miał zawroty
głowy - i przymierzył się do galopu. A wtedy stała się rzecz niesamowita albowiem także
wyrosły mu skrzydła i gdy koń zaczął galopować to uniósł się w powietrze i stał się Pegazem.
I poszybował niczym Dedal. Ku słońcu. A księżyc świecił się z tyłu za jego grzbietem.
|
|